Kiedy człowiek wrażliwy, a więc, zgodnie z definicją, mający „zdolność do przeżywania wrażeń, emocji”* wchodzi w relację (towarzyską, przyjacielską czy miłosną) zazwyczaj podświadomie zakłada, że jego wrażliwość zostanie uznana, a nawet więcej – doceniona. Natężenie jego oczekiwania jest wprost proporcjonalne do (najczęściej nieuświadomionego) oporu przed przyjęciem i pielęgnowaniem tej delikatnej i subtelnej części siebie. Tej, która w przeszłości była często lekceważona przez rodziców, opiekunów, nauczycieli i grupę rówieśników, traktowana jako coś wstydliwego lub jako przejaw słabości.
Siła pragnienia, by wrażliwość została dostrzeżona, zrozumiana i przyjęta sprawia, że osoba mająca zdolność do przeżywania wrażeń, emocji i uczuć tworzy sobie automatycznie wyobrażenie na temat tego, jak druga strona powinna ją postrzegać. Zakłada, że rozmówca, partner, przyjaciel (zależnie od kontekstu spotkania) ma taką samą jak ona zdolność do rozpoznawania ludzkich nastrojów, dostrzegania piękna w sztuce, przyrodzie czy codzienności. I najczęściej zderza się ze ścianą. Okazuje się bowiem, że jej pełna wzruszenia opowieść o zachwycie nad impresjonistycznym obrazem widzianym w muzeum zostaje skwitowana wypowiedzianymi nieco kpiącym tonem słowami: „Już się tak nie ekscytuj!”; uzasadniony strach wywoływany wspomnieniem pracy dla szefa z psychopatycznym zaburzeniem osobowości napotyka na stanowczą reakcję typu: „Było, minęło. Już nie przesadzaj”, a pełna smutku refleksja nad stanem świata wywołana wiadomością o dramatycznym w skutkach zanieczyszczeniu jednej z największych polskich rzek zostaje ucięta krótkim i kategorycznym „Taki jest świat. Nie dramatyzuj”.
W ten oto sposób człowiek wrażliwy, czuły i uważny zostaje – czasem otwarcie, czasem nie – określony mianem „przewrażliwionego”. Tak jak pruderyjna do granic absurdu babcia nazywa „nieprzyzwoitym” dekolt bluzki noszonej przez siedemnastoletnią wnuczkę, która cieszy się swoją rozkwitająca kobiecością, tak człowiek niezdolny do niepowierzchownego przeżywania rzeczywistości określa tego, który odczuwa świat głębiej niż on, jako „przeczulonego”.
Być może proces, który zachodzi podczas kontaktu pomiędzy osobą wrażliwą a taką, która nie jest czuła na bodźce natury emocjonalnej, uczuciowej i estetycznej stanie się jeszcze jaśniejszy, kiedy przyjrzymy się przedstawionemu niżej przykładowi. Wyobraźmy sobie rozmowę pomiędzy zakochanym w muzyce barokowej melomanem a człowiekiem, który przez całe życie słuchał jedynie muzyki proponowanej przez popularne radiostacje i od dzieciństwa nie był w stanie odróżnić czystego dźwięku od tego wyraźnie zafałszowanego. Gdyby ów meloman zaczął konwersację, stawiając sobie za cel doprowadzenie do sytuacji, w której rozmówca podzieli jego zachwyt nad twórczością Bacha czy Purcella i poczuje nagle (doznając olśnienia?) piękno tej muzyki, skazałby się nieuchronnie na srogie rozczarowanie. Meloman posiada umiejętność odbierania pewnej części rzeczywistości, na którą dugi pan jest zupełnie nieczuły, w pewien sposób (nomen omen) głuchy. W związku z tym oczekiwanie miłośnika muzyki, by człowiek niewrażliwy na jej piękno podzielił jego zachwyt, jest z góry skazane na niepowodzenie.
Skąd jednak u wielu ludzi wrażliwych ta opisana wyżej potrzeba, by niemal każdy uznał, zaakceptował, a często także podziwiał ich zdolność dostrzegania tego, co przemawia do serca i duszy? Najczęściej przyczyną tej niewypowiedzianej lub jasno zaznaczanej („Zrozum, ja tak to odbieram”) presji jest, jak się wydaje, nieprzyjęcie, odrzucanie, a w konsekwencji zaniedbywanie… własnej wrażliwości. Powodów, dla których tak się dzieje, jest z pewnością kilka, jednak do najważniejszych należy wpajane nam od dzieciństwa przekonanie, że wrażliwość jest synonimem słabości, niskiej odporności na trudne sytuacje, że stanowi ona, jak zostało to wyżej wspomniane, ciężar, wstydliwy element ludzkiej natury. To jednak nieprawda. W pełni przyjęta i pielęgnowana wrażliwość daje dostęp do prawdziwej mocy wyrażającej się w umiejętności przeżywania życia w jego pełni – z radością i bólem. Czy akceptacja wszystkich przejawów życia nie stanowi zresztą ważnego elementu definicji człowieczeństwa?
Warto więc przede wszystkim uzmysłowić sobie, że bycie człowiekiem wrażliwym to nie wada, a wspaniały zasób, i z troską, każdego dnia, poświęcać uwagę temu, co porusza w nas delikatne struny, choć nie zawsze wywołuje pożądany, pozytywny rezonans. Jeśli umiemy czerpać radość z obcowania ze sztuką, doceńmy w sobie fakt, że mamy taki przywilej. Jeśli z empatią reagujemy na opowieść o przeżyciach drugiego człowieka, nie brońmy się przed uczuciami, które się w nas pojawiają, pozwólmy im przepłynąć, nauczmy się cieszyć tym, że potrafimy być w taki właśnie sposób blisko innych ludzi.
Istnieje wielka szansa, że kiedy naprawdę uznamy swoją wrażliwość za wartość i zatroszczymy się o nią, przestaniemy oczekiwać, by inni ją odzwierciedlali i reagowali na nią tak, jak tego pragniemy. Przyjmiemy wówczas za oczywistość to, że ze względu na swoją odmienną od naszej konstrukcję wiele osób nie jest zdolnych do odbierania świata w sposób bardziej pogłębiony, ekspresyjny, dynamiczny. Dzięki temu damy sobie więcej swobody w relacjach, a zarazem poczujemy, że idziemy przez życie niosąc w sobie coś, co otwiera nam drzwi do pięknej, głębokiej i barwnej części rzeczywistości. Tej, do której nie każdemu dany jest dostęp.
Autorka: Anna Ślubowska
*W niniejszej definicji PWN pominięto słowo: uczucia, co jest błędem.